Reklama

Partnerem publikacji jest Apart

"To nasz dzień"

Od wczesnego dzieciństwa pamiętam te złote guziki, pióropusze - nieodłączne elementy galowego munduru, orkiestrę dętą... 4 grudnia był moją zmorą. Tata od rana z dumą wołał: "Barbarka, to nasz dzień! Ubierz się ładnie!". A ja chowałam się pod łóżkiem lub za kanapą, byle tylko nie wyciągał mnie na te wszystkie uroczystości, nie stawiał pod figurą świętej Barbary. Byle nie słyszeć znowu: "Ale rośnie ta nasza Barbarka", "No, taka córa to duma dla ojca". Oczywiście powiedziane "po naszymu".

Ptaki, latawce i wakacje w Egipcie

Reklama

Z tatą zawsze miałam bardzo bliską więź. Jak byłam dzieckiem, budowaliśmy razem domki dla ptaków, potem - jak nieco podrosłam - puszczaliśmy latawce. Jako nastolatka latałam z nim na wakacje, zawsze w to samo miejsce, do jego ukochanego Egiptu. Tata uwielbiał wyjazdy typu all inclusive. Powtarzał, że człowiek w końcu może wypocząć. Nie powiem, żebym czerpała radość z tych wakacji, szczerze mówiąc, umierałam z nudów, szczególnie kiedy pojawiliśmy się w tym samym hotelu czwarty czy piąty raz. Ale z perspektywy czasu rozumiem tatę, praca górnika to ogromny wysiłek. W dodatku pod ziemią. Te dwa tygodnie każdego roku, kiedy w końcu mógł poleżeć w pełnym słońcu i jeść, ile chce (a górnicy lubią pojeść), musiały być dla niego naprawdę wspaniałym czasem.

Reklama

Prababcia pilotka

Tatę kocham, ale tej kultury nie cierpiałam. Kiedy tylko skończyłam szkołę, uciekłam do Londynu. Na początku nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pracowałam w kawiarni. Tata pytał, czy musiałam, aż do Anglii wyjechać, żeby kawę ludziom podawać. "U nas to już kawiarni nie ma?" - powtarzał. Odpowiadałam mu, że w końcu imię Barbara oznacza cudzoziemkę. Widocznie jest mi to pisane.

Przyniósł również zdjęcie babci, co wtedy wydało mi się dość oryginalnym krokiem jak na pierwszą randkę, ale to dzięki niej doznałam olśnienia. Być może również dzięki niej Josh został moim mężem! Prababcia Barbara zajmowała się dokładnie tym, co zawsze chciałam robić. Wzbić się w przestworza jak ptak... albo mój latawiec z dzieciństwa. Decyzja zapadła. Nie tylko lokalizacyjnie znalazłam się daleko od kopalni, moje zainteresowania były równie odległe - poszłam na lotnictwo.

Tatę ta decyzja zdumiała, ale zgodził się sfinansować moją naukę i z ciekawością obserwował postępy. Okazało się, że mam prawdziwy talent, czułam się, jakbym znalazła dokładnie to, do czego zostałam stworzona.

Przeprowadzka

Ale to nie koniec historii. Po studiach dostałam pracę w lotnictwie cywilnym. Razem z Joshem sporo podróżowaliśmy, wielokrotnie odwiedził ze mną Polskę. Poznał nawet swoich dalekich krewnych, którzy jak się okazało, mieszkali pod Częstochową. Któregoś dnia zapytał mnie, czy nie chciałabym wrócić do Polski. Osłupiałam, ale przystałam na tę propozycję. Pół roku później kupiliśmy mieszkanie w odremontowanym familoku i otwieraliśmy aeroklub. Oczywiście na Śląsku. Dziś śmiejemy się, że to prababcia pilotka nas zeswatała. To dzięki niej w końcu polubiłam swoje imię, które do tamtej pory kojarzyło mi się wyłącznie z patronką kopalni.

Rok później 4 grudnia tata odwiedził mnie w pracy. Był już na emeryturze. Zobaczyłam go z daleka, postawny mężczyzna o szerokich barkach. Pomachaliśmy do siebie, a gdy podszedł, zapytał: "Barbarka, to nasz dzień!". Zamarłam. Ale on zaśmiał się na widok mojej miny i dodał: "Nauczysz mnie latać tym swoim latawcem?". Odetchnęłam z ulgą i mocno przytuliłam tatę.

Partnerem publikacji jest Apart

Zobacz inne treści