Stałam już w drzwiach i patrzyłam jak pod próg domu podjeżdża ozdobiona balonami, biała limuzyna, którą wynajęliśmy z Markiem, moim narzeczonym, by w najważniejszym dniu naszego życia zawiozła nas prosto do ołtarza. Wszystko było już gotowe — sala weselna w starym zamku oczekiwała na gości, obsługa uwijała się przygotowując potrawy, które miały pojawić się na stole, a czteropiętrowy tort chłodził się w wielkiej lodówce.
Stojąc tak i patrząc na uśmiechniętego Marka, który wysiadał z samochodu i otwierał mi drzwi, zamyśliłam się i spojrzałam w dal. — Rozmyśliłaś się? — zapytał Marek i przytulił mnie mocno. — Nie! — odpowiedziałam szybko.
Kochałam Marka i byłam pewna, że on również bardzo mnie kocha. Jednak pewna myśl nie dawała mi spokoju. Moja mama zmarła kilka lat temu i chociaż miałam czas by oswoić się z jej nieobecnością, to w dniu mojego ślubu, jej brak zabolał mnie dotkliwie, jak drzazga w sercu. Trudno było mi pogodzić się, że nie będzie patrzeć, jak jej ukochana córka wychodzi za mąż. Myśli o mamie nie odstępowały mnie ani na chwilę, wzięłam się jednak w garść i zajęłam miejsce w limuzynie obok narzeczonego i świadków, naszych najlepszych przyjaciół.
— Niech pan włączy radio, bo panna młoda jakaś smutna — zaszczebiotała wesoło moja druhna Agata do kierowcy. Nagle z głośnika usłyszałam pierwsze słowa ulubionej piosenki mojej mamy — mimozami jesień się zaczyna — a ja poczułam, że mama jest teraz ze mną, przytula mnie, jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat i tańczyłyśmy razem słuchając muzyki z płyt. — To Ty to Ty jesteś ta dziewczyna — zaśpiewał Marek żonglując w dłoniach pudełkiem z naszymi obrączkami.
Z zaskoczeniem zauważyłam, że mój smutek minął w tej jednej chwili, a ja poczułam się naprawdę gotowa na ślub i na to, by rozpocząć nowy rozdział mojego życia.
Przed kościołem zgromadził się już tłumek podekscytowanych gości, do rozpoczęcia mieliśmy jeszcze kilka minut, więc zaczęliśmy rozglądać się za moim tatą, który jest człowiekiem dość roztargnionym i lubi się spóźniać. Po chwili zobaczyłam ojca idącego w naszą stronę z tajemniczą miną.
Reklama
Znam dobrze ten wyraz jego twarzy, gdy ma dla mnie jakąś niespodziankę. Nie pomyliłam się i tym razem, ojciec podszedł do mnie i z uśmiechem mówiącym "zobacz, co mam dla ciebie" wręczył mi złoty wisiorek z diamencikami, który kupił mamie w dniu, w którym się urodziłam. Szukaliśmy go od kilku lat bez skutku i byliśmy pewni, że zaginął na dobre. Okazało się jednak, że cały czas leżał pod szafą, a tato znalazł go dosłownie kilka godzin wcześniej, a raczej zauważył, że nasz kot bawi się jakimś świecidełkiem wyciągniętym spod mebla. Założyłam naszyjnik i spojrzałam na tatę, który powiedział — tak wiem córciu, myślę to samo.
Ruszyłam z Markiem do ołtarza jakbym unosiła się w chmurach. Byłam pewna, że teraz nic nie może się nie udać, bo mama jest ze mną i czuwa nad moim życiem. Weselne tańce, zabawy i krojenie tortu — wszystko to migało przed moimi oczami jak sen, a ja sama przeżywałam uczucie spokoju i pewności zupełnie nie z tego świata, a Marek był zdziwiony, że w ogóle się nie denerwuję, jak to zwykle mam w zwyczaju i nie oczekuję przykrych niespodzianek. — Nawet nie zauważyłaś, że kapela grała zupełnie inne kawałki, niż z nimi ustalałaś — powiedział, gdy wracaliśmy nad ranem do domu. — Jutro ci wszystko wytłumaczę — powiedziałam ściskając w palcach naszyjnik Mamy. — Bo wiesz, ta suknia, sala w zamku, limuzyna i ten super tort, to wcale nie jest najważniejsze.