Dorota zawsze była niespokojnym duchem. Od najmłodszych lat lubiła rzeczy, za którymi przepadali tylko nieliczni z jej rówieśników, zwłaszcza chłopcy. Lata 80. i początek 90. były czasem, gdy rodzice nieszczególnie obserwowali swoje dzieci bawiące się poza domem. Ale też czasem, gdy bardzo wyraźny był podział na zabawy "dziewczęce" i "chłopięce".
Joasia, czyli siostra Doroty, była od zawsze jej zupełnym przeciwieństwem. Starsza o dwa lata, ale - jak to mówi Dorota - poważniejsza o dwie dekady. Sumienna, obowiązkowa, z odrobionymi zadaniami i ułożonymi warkoczami. Oczko w głowie tatusia.
- Nieszczególnie lubiłyśmy swoje towarzystwo. W zasadzie to po dziś dzień nie jesteśmy sobie za bardzo bliskie - wzdycha Dorota. - Z tatą stosunki mi się poprawiły, ale z Joaśką to chyba nie będzie możliwe.
Obie dziewczyny wychowywały się w bardzo konserwatywnym domu. Strażnikiem domowego ogniska była mama, ale o zasady i ich przestrzeganie dbał tata. I robił to silną ręką.
- Od razu zaznaczam: tata co najwyżej podnosił głos. Częściej wystarczyło, że podnosił brew i już wiedziałyśmy, że coś przeskrobałyśmy. A konkretnie ja - mówi ze śmiechem Dorota.
Andrzej, ojciec Doroty i Joanny, to dzisiaj 68-letni emerytowany wojskowy. Nie był jednak aktywnym żołnierzem biegającym po poligonie. Jak sam wyjaśnia, miał wygodną posadę "na zapleczu". Zajmował się dokumentacją, poborami, wypełnianiem papierów. Jego praca niewiele różniła się od pracy księgowego: wymagała jednak sporo dyscypliny i pozostawiała małe pole manewru na kreatywność.
Reklama
- Mam wrażenie, że przez większą część mojego życia tata tej kreatywności we mnie zupełnie nie mógł pojąć - wzdycha Dorota. - Im bardziej postrzelone pomysły miałam, tym bardziej się na mnie wkurzał. Awantur było bez liku.
Do czasu, gdy żyła mama dziewczynek, kłótnie o domowe pryncypia były przez nią łagodzone. Niestety, gdy Dorota była w ósmej klasie, a Joanna w liceum, ich matka, Izabela, zachorowała na raka piersi.
- Mama zgasła bardzo szybko. To dziwne, ale ten okres pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że na pewno trwało to więcej niż kilka miesięcy, ale zlało mi się w jeden ciąg wydarzeń. Mama była łagodną, bardzo delikatną kobietą. Przez długie lata miałam kompleksy, że nie odziedziczyłam po niej więcej cech charakteru.
Dorota jest zdania, że tata bardzo chciał, aby obie córki były podobne do mamy. Jej subtelność, zrównoważony charakter i pogodzenie z każdą przeciwnością losu uważał za ideał. Ale akurat tej ostatniej cechy Dorota w mamie nie ceni zbyt mocno.
Zawodowo Izabela była nauczycielką, ale przepracowała jedynie kilka lat. Po wyjściu za mąż została z dziewczynkami w domu: Dorota mówi, że to był jeden z największych błędów jej mamy i zdecydowanie nie chciała go powtórzyć.
Gdy nadszedł czas wyboru studiów, obie dziewczyny postanowiły zająć się pieniędzmi. Joanna zdecydowała zostać księgową. Dorota chciała zatrudniać takie osoby, jak Joanna.
- Tata był oburzony, gdy po roku marketingu i zarządzania nie przystąpiłam do sesji. Wtedy wszyscy studiowali ten kierunek. Zorientowałam się gdzieś w grudniu, że nie ma to najmniejszego sensu - wspomina Dorota. - Pamiętam, że ojciec w kłótni powiedział mi wtedy, że nie po to studiuję, żeby później pracować, tylko studiuję, by założyć rodzinę. Jeśli to nie jest współczesna wersja filozofii pozytywistycznej, to nie wiem, co nią jest.
Dorota nie miała siły dyskutować z ojcem na temat swoich wyborów, tym bardziej że jej decyzjom ciągle przeciwstawiana była Joanna i mama. - W ogóle nie widziałam się w domu, z dwójką dzieci, czekając z obiadem, aż mąż wróci z pracy! Koleżanki się zaręczały i ekscytowały tym faktem, a ja wolałam podróże.
W końcu Dorota wyjechała na dłużej: zwiedziła w tym czasie Stany i Kanadę. To tam odkryła, że ma talent do pracy z ludźmi. Okazało się, że jej otwartość i komunikatywność, jak również przebojowość i brak zobowiązań sprawiły, że jest idealną osobą do pracy na wysokich stanowiskach w HR. - Stałam się łowcą talentów - mówi Dorota. - Pracowałam w firmie, której zadaniem było wyszukiwanie ekspertów do pracy u naszych klientów. Obecnie jest wiele firm HR, ale ja przyczyniłam się do otwarcia jednej z pierwszych w Polsce.
Reklama
Dorota, mimo braku studiów, zarabiała niemało. Jeździła po całym świecie, kupiła mieszkanie, wspierając się jedynie w nikłym stopniu kredytem. Ale spędzała w nim mało czasu ze względu na pracę i podróże. W tym czasie Joanna zdążyła wyjść za mąż i urodzić bliźniaki.
Ojciec nie pochwalał trybu życia swojej młodszej córki w żadnym stopniu. - Odwiedził mnie raz - mówi Dorota. - Dopiero gdy zachorowałam.
- Nie wydarzyło się nic strasznego. Po prostu wykryto u mnie w lewej piersi niewielki guzek. Z racji obciążenia rodzinnego, lekarze podjęli decyzję o jego usunięciu - mówi Dorota.
Od momentu otrzymania informacji o guzie, Dorota żyła jak na zwolnionych obrotach. Dotarło do niej, że chociaż do tej pory robiła wszystko tak, jak chciała, nie do końca osiągnęła to, czego się spodziewała.
- Najgorszy był czas oczekiwania na wyniki biopsji i histopatologii. Gdy okazało się, że zmiana jest niezłośliwa, poczułam ulgę, jak nigdy - mówi Dorota. - Tata był ze mną w tym przez cały czas. Wzięłam urlop, którego nazbierało mi się mnóstwo. I spędziłam go... sprzątając z tatą strych w domu rodzinnym. Myślę, że cała moja choroba okazała się pretekstem, którego oboje potrzebowaliśmy. Ja, aby zwolnić tempo i odpuścić walkę z wyimaginowanymi tradycjami. A dla taty - by wyciągnąć do mnie rękę, okazać czułość i wsparcie.
Żadna relacja, a na pewno ta z rodzicami, nie jest zawsze tylko dobra. Przynosi rozczarowania, złość i smutki - ale jej miarą jest równowaga i ostateczny bilans. - Do roli ojca, jak i córki, wydaje mi się, że trzeba dojrzeć. Niektórzy dochodzą do tego wcześniej, inni, jak widać na przykładzie mnie i taty, trochę później... - kończy Dorota.
Najważniejsze, aby się w tym odnaleźć i nie oglądać do tyłu.
Zobacz inne treści