— Daj, już czas ją zdjąć — powiedział mój mąż, trzymając mnie za dłoń i manipulując obrączką. — No zobacz, jak spuchły ci dłonie, za chwilę trzeba będzie wezwać ślusarza.
Miał rację, termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, a moje ciało coraz bardziej powiększało swoją objętość. Na dworze upał, a ja mogłam już tylko leżeć i czekać, aż zaczną się skurcze i pojedziemy do szpitala. Bawiąc się obrączką, przypomniałam sobie ten dzień, gdy Antoni włożył ją na mój serdeczny palec.
Pamiętam, jak trudno było mi zasnąć w noc przed naszym ślubem. Nerwy, że jak się nie wyśpię, to będę źle wyglądać i nie wytrzymam do końca wesela. Jak żałowałam, że wymyśliliśmy spędzanie tej nocy osobno - przyszły mąż miał mnie odebrać tuż przed ceremonią z domu rodziców. W tej samotności zaczęły mnie ogarniać wątpliwości, czy w ogóle pojawi się na ślubie. Może właśnie teraz, gdy ja przewracam się z boku na bok, on odjeżdżał autem byle dalej stąd. Uciekający pan młody. Około pierwszej w nocy byłam już całkiem pewna, że do ślubu nie dojdzie, a mój ukochany się rozmyślił. Popatrzyłam na pierścionek zaręczynowy — delikatny i piękny, z małym diamencikiem.
Co teraz będzie? Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do niego. Nie odbierał, co upewniło mnie w moich podejrzeniach. A jednak miałam rację, intuicja mnie zawodzi, rzucił mnie! Po chwili usłyszałam głos Antoniego — Czemu nie śpisz? Więc jednak odebrał, może gra na zwłokę? — Gdzie ty jesteś? — zapytałam słodkim głosem. — No jak to gdzie, u Artura przecież śpię? Zapomniałaś? Kochanie, ty chyba nie wytrzymujesz presji — zaśmiał się. — Ja? Jakiej niby presji? Po prostu nie mogę zasnąć i martwię się o ciebie — powiedziałam stanowczo. — Włącz na głośno mówiący, połóż się, a ja opowiem ci bajkę — powiedział narzeczony. — Bajkę? Co ty wymyślasz?— zaśmiałam się już prawie całkiem spokojna. — Dawno, dawno temu żyła sobie pewna księżniczka, która była bardzo nieszczęśliwa, bo od trzech miesięcy bardzo denerwowała się ślubem, który miała wziąć z pewnym napotkanym na balu, przystojnym, ale ubogim nauczycielem muzyki... — usłyszałam głos dobiegający z telefonu. Dzień naszego ślubu był cudowny. Wszystko poszło zgodnie z planem, a gdy padło już sakramentalne "“tak" i Antoni zakładał obrączkę na moją dłoń, powiedział — I żyli długo i szczęśliwie.
Niedługo moja córka Milena wychodzi za mąż, rozmawiamy więc często na temat różnych spraw związanych z organizacją wesela. Ostatnio spotkałyśmy się wieczorem, ja otworzyłam wino, a córka zapytała, czy pamiętam ślub z jej tatą, bo nigdy nic jej właściwie o tym nie opowiadałam.
— Chciałabym zobaczyć, jak ci dzisiejsi wedding plannerzy, by sobie wtedy poradzili — zaśmiałam się do Mileny. Po pierwsze suknię i garnitur dla męża szyliśmy u krawcowej. Materiały też trudno było kupić, ale pomogła nam ciotka z Francji. Najlepsze wspomnienie wiąże się z bukietem. Ślub braliśmy w maju, chciałam wystąpić z wiązanką konwalii. Niestety, wtedy nie można było ich po prostu kupić w kwiaciarni. Stanęło więc na białych gerberach, które i tak musiałam zdobyć u znajomego ogrodnika, który miał szklarnię. Gdy rano mama kręciła mi włosy, ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Okazało się, że to Jacek, mój przyszły mąż, z olbrzymim bukietem wymarzonych konwalii stoi na progu naszego mieszkania. Za nic w świecie nie chciał powiedzieć, skąd ma te piękne kwiaty.
Tajemnicę poznałam dopiero później, a zdradził mi ją kolega z roku. Jacek namówił grupę swoich przyjaciół na wyprawę. Po bukiet udali się do Podkowy Leśnej - to tam mieszkała ciotka jednej z naszych koleżanek. Starsza pani nie tylko pozwoliła wyzbierać wszystkie konwalie ze swojego ogrodu, ale i poprosiła znajome sąsiadki o pozwolenie na zerwanie kwiatów na ich działkach. W ten sposób powstał pokaźnych rozmiarów bukiet, który owa ciotka pięknie ułożyła i włożyła do wiaderka z wodą, by przetrwał drogę do Warszawy. Do urzędu wkroczyłam dumna nie tylko ze swojego przyszłego męża, ale i z faktu, że to właśnie on jest moim narzeczonym. Patrzyłam na każdą dziewczynę wzrokiem, który mówił: "Hej! Czy twój partner zrobił by coś takiego dla ciebie?".
Reklama
— To dlatego tata co roku daje ci konwalie na rocznicę? — zapytała Milena. — Tak, ale teraz je po prostu kupuje, choć zawsze udaje, że nazbierał. No i do bukietu zawsze dodaje jakiś drobiazg. Popatrz jaką bransoletkę dostałam w tym roku — pochwaliłam się córce.
Myślałam, że o ślubach i weselach wiem już wszystko. Przygotowania do najważniejszego dnia trwały od osiemnastu miesięcy. Suknię mierzyłam już tyle razy, że bycie panną młodą prawie mi się znudziło. Tak przynajmniej myślałam. Organizacja wesela dopięta była też na ostatni guzik. Poza tym jestem osobą bardzo racjonalną i raczej nie ponoszą mnie emocje. Wystarczyło więc tylko odegrać swoją rolę punkt po punkcie, przede wszystkim - nie pomylić się przy słowach przysięgi. Tekst ćwiczyłam wiele razy przed lustrem. Byłam też świadkiem na trzech ślubach moich koleżanek. Absolutnie nic nie mogło więc wymknąć mi się spod kontroli.
Gdy jednak nastąpił ten dzień, a mój ojciec prowadził mnie do ołtarza, już w drzwiach kościoła poczułam w gardle wielką kulę. Z każdym krokiem było coraz mi coraz trudniej. Rosły we mnie emocje, jakich się po sobie nie spodziewałam. Wtedy zobaczyłam, że moja mama już obciera pierwsze łzy, a przecież jeszcze się nie zaczęło! Przy ołtarzu stał mój Arkadiusz, a obok jego świadek Piotr. Mówili coś do siebie, a ja z całych sił próbowałam zapanować nad falą uczuć. W momencie, gdy zobaczyłam mojego przyszłego męża, poważnego, w garniturze, zrozumiałam, że wszystko, co zaraz nastąpi to nie tylko formalność. To ogromna zmiana, po której już nic nie będzie takie samo. Nie będzie już mojego chłopaka Arka, ale mój mąż Arkadiusz. Nie będzie już Aśki, dziewczyny Arka, tylko jego żona Joanna. Poważni i dorośli państwo K.
Ktoś bliski podał mi chusteczkę, którą delikatnie wytarłam łzy, a moja świadkowa sprawdziła, czy mój makijaż nadal wygląda perfekcyjnie. "Dobrze, że makijażystka uparła się na wodoodporne kosmetyki", pomyślałam. Już do końca mszy nie opuszczało mnie uczucie wzruszenia, jakiego dotąd nie znałam. Życzyłam "nowym nam", tej obcej mi jeszcze parze zakochanych ludzi, żeby dali sobie radę w życiu i nigdy nie przestali się kochać. Gdy ksiądz zaczął mówić o miłości, zauważyłam, że i Arkadiusz odwraca wzrok i nerwowo szuka czegoś w kieszeni. Wyjął chusteczkę i udawał, że osusza twarz z potu, ale widziałam w jego oczach łzy. Przy wypowiadaniu słów przysięgi małżeńskiej obojgu nam drżał głos.
Reklama
W samochodzie wiozącym nas na wesele mój mąż powiedział:— Gdy zobaczyłem cię w tej sukni, pomyślałam, że rozpłaczę się jak dziecko, które przed chwilą stłukło kolano. Wyglądałaś tak przepięknie! Wzruszyła mnie też świadomość, że jesteś teraz moją żoną. Dobrze, że Piotr ma doświadczenie i kazał mi popatrzeć w inną stronę, bo bym chyba wtedy pękł — zaśmiał się Arkadiusz. Wziął mnie za rękę i popatrzył na obrączki, które przed chwilą założyliśmy sobie na dłonie. — Kocham cię — powiedziałam.
Zobacz inne treści