Reklama

Partnerem publikacji jest Apart.pl

Czy to, co robię, jest dobre?

"Jak dawno byłam zakochana? Lata temu. Czy mi z tym źle? Niekoniecznie!" Anna ze śmiechem zaczyna swoją historię. Ma krótkie włosy do linii brody, szeroki uśmiech i bardzo delikatny makijaż. Wydaje się osobą, która nic nie udaje: niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie.

Reklama

"Kiedyś tak nie było! Ciągle patrzyłam przez ramię: fizycznie i metaforycznie. Oglądałam się na swojego partnera, rodziców, przyjaciół, nawet szefową. Byłam sparaliżowana każdą podejmowaną decyzją, nawet jeśli chodziło o coś tak błahego, jak co podać na niedzielny obiad z teściami" - mówi. Trudno uznać, aby Anna była w tym odosobnionym przypadkiem.

Syndrom oszustki to fałszywe przekonanie na swój temat, że brakuje mi kompetencji i umiejętności mimo odnoszonych sukcesów. Zdecydowanie częściej dotyka on kobiet niż mężczyzn. "Najgorszy był ten lęk, że ktoś w końcu mnie zdemaskuje i jednocześnie głębokie przekonanie o własnej niewystarczalności" - mówi Anna. Z syndromem oszusta żyje się bardzo ciężko: ale można go przezwyciężyć. Jej się udało.

Świętowanie sukcesów i oswajanie porażek

Poczucie niewystarczalności rozwija się w nas często już w dzieciństwie, gdy najbliższe osoby budują w nas przekonanie, że zawsze stać nas na więcej. “Zrozumiałam, że między dopingiem a pomniejszaniem czyichś zasług może być bardzo cienka granica. Potrzebowałam trzydziestu lat życia, aby to stwierdzić, ale było to jak nagłe olśnienie" - zapewnia Anna.

Momentem przełomowym okazała się podwyżka i awans w przedsiębiorstwie consultingowym, na które długo czekała. Zbiegły się one na dodatek z wygraniem przez Annę firmowych rozgrywek tenisowych: to niemały sukces, bo międzynarodowa firma Anny zatrudnia w samym polskim oddziale kilkaset osób. 

"Gdy podzieliłam się z Tomkiem szczęśliwą nowiną i dorzuciłam jako wisienkę na torcie zwycięstwo w ‘machaniu rakietą’, jedyne, co powiedział, to że moje wygrane były do przewidzenia. I nic ponadto". Może się wydawać, że nie jest to powód do awantury, jaką Anna wywołała w kilka chwil później.

Jak sama dodaje ze śmiechem, gwałtowność jej reakcji zaskoczyła nawet ją. "Myślę, że wszystko się we mnie kumulowało latami, a moje przekonanie o niewystarczalności było pielęgnowane przez bliskie mi osoby: bardziej bądź mniej świadomie". Anna zrozumiała, że bliskim było po prostu wygodnie akceptować wszystkie jej sukcesy jako status quo, bo nie wymagało to od nich żadnego zaangażowania, dodatkowo stawiało coraz wyżej poprzeczkę. A Anna uznała, że po prostu nie chce już dłużej przez nią skakać.

Reklama

To był początek wielu końców. "Z Tomkiem przestaliśmy się dogadywać. W zasadzie co chwilę się o coś kłóciliśmy. Począwszy od tego, w jaki sposób spędzać czas wolny, poprzez to, jak dzielimy obowiązki, kończąc na tym, co będziemy jeść. Teraz już wiem, że tak naprawdę nigdy nie zgadzaliśmy się w tych kwestiach, ale ja po prostu siedziałam cicho, bo zgadzanie się na pomysły innych było jedynym znanym mi sposobem życia".

Związek Anny się rozpadł, ale obecnie są z Tomkiem dobrymi znajomymi. Paradoksalnie były partner Anny jest w stanie bardziej się cieszyć jej sukcesami teraz, gdy Anna sama naprawdę je docenia. I przestała szukać akceptacji. Niestety nie wszystkie jej relacje miały podobny happy end. Na przykład Anna nie pracuje już w firmie consultingowej, ponieważ zrozumiała, że awanse i podwyżki należały jej się znacznie wcześniej. A nie miała już czasu i chęci sprawdzić, czy w przyszłości przełożeni naprawią swój sposób postępowania.

"Na początku łatwo nie było. Rozpad długoletniego związku i odejście z pracy kosztowały mnie mnóstwo energii: wydaje mi się, że przeżywałam żałobę nawet, jeśli oba końce były wynikiem mojej decyzji" - wyjaśnia Anna. Etap akceptacji poniesionych porażek oraz tego, że mogą się zdarzyć w przyszłości był jednak potrzebny, by Anna przezwyciężyła swój syndrom oszusta. I znalazła nową drogę dla siebie.

To, co najważniejsze w życiu motyla

Obecnie Anna prowadzi własną działalność w zakresie konsultacji biznesowych. Ma niewielkie mieszkanie, w którym - jak sama mówi - mieści się łóżko, szafa, biurko i stół do układania puzzli. Więcej jej nie potrzeba, bo i tak rzadko kiedy jest w domu. Została cyfrowym nomadą: sporo podróżuje i pracuje zdalnie stamtąd, gdzie akurat jest.

"Gdy przestałam się tak bardzo zajmować sobą i tym, co oni o mnie pomyślą, znalazłam sporo przestrzeni na to, by zająć się innymi. Głównie skupiam się na przyrodzie i naturze. Zafascynowało mnie to, że niektóre gatunki motyli potrafią przebyć tysiące kilometrów w poszukiwaniu idealnego miejsca i partnera dla siebie. Chociaż to dość kiczowate, lubię myśleć o sobie, że jestem trochę jak taki motyl, który po wyjściu z kokonu podróżuje, ale jeszcze nie znalazł, czego szuka" - zdradza Anna. Jednymi z najbardziej znanych motyli wędrujących są rusałki osetniki, które późną wiosną przybywają również do Polski. Anna uwielbia je obserwować, jeśli akurat jest w kraju. Teraz wyjątkowo jest, ale już niebawem wylatuje do Australii, w której jeszcze nie była.

Reklama

"Czy tam zagrzeję dłużej miejsce? Szczerze mówiąc, wątpię. Jestem jednak pewna, że w którymś momencie gdzieś zostanę. Nie zdecydowałam jeszcze, jakie miejsce zasługuje na to, bym poświęciła mu resztę życia" - kończy z uśmiechem. 


Partnerem publikacji jest Apart.pl